Był piękny letni dzień, idealny na ślub… ten wpis zacznie się trochę inaczej. Zanim opowiem Wam o ślubie Kasi i Kuby usłyszycie historię o pewnym wypadku.
Dystans z Warszawy do Pisza nie jest wielki. W słoneczny dzień ze sporym zapasem czasu wyjechałem spod domu aby dojechać do hotelu na Mazurach, spokojnie się przebrać, zjeść i ruszyć do pracy. Plan perfekcyjny. Samochód umyty i zatankowany pod korek. 200 km spokojnej jazdy, przyjazd zaplanowany z 3 godzinnym zapasem czasu. Plan zdjęciowy – 2 dni na mazurach ze świetnymi ludźmi. Ślub Kasi i Kuby. Teraz pamiętam, że rano moja żona opowiedziała mi swój dziwny sen, o tym że mój Fiat był w warsztacie i ja nie mogłem gdzieś pojechać i cała taka dziwne senna otoczka. Nawet na to nie zwróciłem uwagi, choć jak każdy facet udawałem że słucham :)
Przejechałem spokojnie 140 km. Dojeżdżać do Łomży w lusterku zauważyłem Jeepa Grand Cherooke który zaczął wyprzedzać kolumnę samochodów na podwójnej ciągłej, pod górkę. W tym momencie wiedziałem chyba co się stanie bo ja mogłem widzieć dwa sunące z dużą prędkością samochody jadące w przeciwnym kierunku, ona nie. Wyglądało to jakby zaraz za tą górką chciały się wyprzedzać a byłoby to na mojej wysokości. Spokojnie, bez paniki, redukcja, czwórka, 80 km/h. Uważnie patrzyłem na Passata za mną żeby nie wjechał we mnie. Wszystko pod kontrolą, da się tej Pani uratować życie.
Dało się. W ostatnim momencie wskoczyła przede mnie, praktycznie przed mój zderzak, lekko odjechała i nacisnęła hamulec. Zamigotały światła awaryjne, ja zacząłem hamować i zahamowałem na jej haku holowniczym… I tu historia jak w czeskim filmie. Owa szanowna Pani wskakując przede mnie, łamiąc kilka przepisów o ruchu drogowym, zasłaniając mi wszystko swoim autem zobaczyła podobną sytuację którą sama przed chwilą sprowokowała. Przed nią stuknęły się 3 samochody. Jak tu nie wierzyć w wielowątkowy zbieg okoliczności ?
Huk, trzask, na szczęście ja nie jechałem szybko ale jedyne co widzę to klapa Jeepa. Wysiadam drzwiami pasażera i już wiem że dalej nie pojadę. Mój bravolot zanurkował na haku pod Jeep’a. Chłodnica rozlana. W rządku stoi 5 stukniętych aut. Bosko, tylko oni pewnie jechali na weekend nad wodę a ja jechałem na ślub.
Dalszych wspomnień nie mam tak jasnych. Najważniejsze było dla mnie to żeby się nie spóźnić i dojechać na ślub. Pamiętam, że byłem wściekły i non stop patrzyłem na zegarek. Złapałem w ręce tyle ile mogłem udźwignąć, sprzęt, torba z ubraniami, zorganizowałem lawetę. Po godzinie odstawiłem samochód na parking pomocy drogowej w Łomży. Zapłaciłem chłopakom z tego warsztatu za podwózkę do Pisza.
Jechaliśmy na “sygnale” :) przebrałem się w Transicie. Z samochodu zadzwoniłem do Kasi, że będę na czas. Wysiadłem pod hotelem gdzie miały zacząć się przygotowania. Musiałem pstryknąć palcami, wyłączyć się, zapomnieć o wypadku i skupić się na pracy. Jedyne moje wyjście :)
“Hej, już jestem” – powiedziałem do Kuby który właśnie podjechał pod hotel
Do Warszawy wróciłem lawetą. O 2 w nocy w poniedziałek podstawiłem samochód na parking serwisu. Kupiłem nowy samochód, żeby był “nie bity” :) to teraz już przynajmniej wiem co było w nim robione :)
W nocy Sebastian powiedział mi, że jego żona miała w sobotni poranek przeczucie. Coś złego miało się komuś przytrafić. Chyba zacznę brać pod uwagę te kobiece przeczucia :)
Ale do rzeczy, zaraz po tym jak spotkałem Kubę, zacząłem robić zdjęcia. Terminator, Predator, ech :) tak się działa na adrenalinie. Nerwowo odchorowałem to dopiero we wtorek, 40 st gorączki przez 2 dni.
Jestem niezniszczalny :)
Zatem do wglądu cały materiał 113 odbitek. Kasiu i Kubo – bardzo się cieszę, że mogłem być na Waszym ślubie. Aloha!
:))))) oj tkaczu tkaczu, swoje tez przeżyłem tego dnia :)
materiał full czad max forfiter, rozważyłbym dojeżdżanie lawetą na następne śluby – może to talizman świetnego materiału? ;]
koniec końców ważne że jesteś i mam z kim pić wódkę i narzekać na życie :)
buziaki ;D
:* żyję i mam się dobrze. A mogłem nie żyć :/
cieszyc sie ze nic sie nie stalo , babe bym wysiadl i udusial jak by mi taki numer wycieła , material megasny mimo przezyc
Fantastyczne fotografie, jeżeli doda się do tego okoliczności tego weekendu to można powiedzieć że otarłeś się o mistrzostwo świata ;)
historia mega, zdjęcia również. nie wiedziałeś że się nie hamuje “w jeepa”? tam jest blacha a nie strefy zgniotu. swoją drogą… orzeczenie winy na kogo?
super para :)
Drogowej historii nie zazdroszczę i tym bardziej nie życzę w przyszłości podobnych “przeżyć”. Natomiast na temat materiału napiszę jedno – CZADZIOR !!!
czad!
Jak zwykle na wysokim poziomie! Ino autka szkoda ale z tego co widziałem to blacharze nie żałowali szpachli i autko wygląda jak nowe:D
Na kozaku foty :)
Twoja przygoda jest z gatunku “senny koszmar fotografa ślubnego”
za każdym razem kiedy jadę dalej niż 100km na ślub mam stracha jak diabli,że nie dojadę z powodu banalnej stłuczki na trasie….. że nie wspomnę o mojej słabości do jednośladów…
Materiał bardo fajny
p.s
jak zinterpretowała zdarzenie policja, bo pewnie “nie dostosowałeś prędkości do warunków” ? :))) czyli standardowo…
Zimna krew zachowana – widać po zdjęciach :)
Obłędne zdjęcia. Czy ty wiesz Tkaczu ile oczu wpatruje się w ten zdjęcia i modli po cichu, żeby jego własne były na podobnym poziomie? ;DDD Eeee pewnie wiesz ;)
Kopara na podłodze co tu duzo mówić.
Mam nadzieję, że nie będziesz miał urazu do Łomży i za rok przyjedziesz do nas bez obawy :) a foty super!
Świetny materiał, piękne kolory, miło się patrzy :) … a co do przygody z podróży, to jak widać trzeba pomyśleć o jakimś backup’ie na przyszły sezon… jakiś skuter w bagażniku lub chociaż rower, bo jak widać wszystko się może zdarzyć :)
pełna profeska niezależnie od okoliczności a jak wiadomo co nas nie zabije to nas wzmocni… no pain-no gain też w zasadzie pasuje :)
Piękny materiał. Super para. Nie ma tego złego co by na genialne nie wyszło :)
Z czyjego OC ta cała impreza?, bo nie wierzę, że wjazd w tył to zawsze wina wjeżdżającego, na pewno nie w tym przypadku?
Krzychu ściskam Ciebie i bravolota! Materiał jest super, its bjutiful! Sebek ma racje z tym jeżdzeniem lawetą na śluby :)
Krzysku bardzo fajne kolorowe klaty… takich trzeba! Świetne kadry i wesołe spojrzenie… Good :)
śmiało możesz dołączyć do grupy najemników z the expendables ;) materiał wybuchowy!;)
To przez nas to zamieszanie:( Ale mam nadzieję, ze nasza dozgonna wdzięczność wynagradza choć trochę straty! Emocje sa niesamowite jak przeglądam te zdjęcia, i mogę to robć w kólko:) Ciesze się, ze mogliśmy Cię poznać, nie tylko dlatego, że zdjecia są piękniejsze niz moglibyśmy sobie wymarzyć, ale tez dlatego, że rzadko na swojej drodze spotyka się ludzi, którzy są tak utalentowani, w pełni profesjonalni, odpowiedzialni, szacun za to że jesteś fajnym i dobrym człowiekiem:):)
Zdjęcia powalają na kolana, duużo przeglądam, trochę sam próbuję (raczkuję) i rzadko mi się zdarza “zipać” przy co drugiej fotce. Szacuneczek.
PS. Szkoda auta, ale zdrowie najważniejsze.
Super materiał. Pozdrawiam
szalenie mi miło, że się Wam podoba.
PS – Kasiu, jak mogłoby mnie tam nie być ? :) Nie wyobrażam tego sobie :)
raz jeszcze powtórzę – to była czysta przyjemność :)
Ciesze się, że nic poważnego się Tobie nie stało. Szkoda by było stracić takiego fotografa. Zgadzam się z przedmówcą. Trafił Ci się jeden z gorszych koszmarów fotografa. ja kiedyś uniknąłem dachowania, jadąc na zlecenie. Nie wiem co bym zrobił w Twoim wypadku. Brawa za zimną krew!
Przypomina mi to moją historię z wyciekiem paliwa w okolicy silnika. W sumie 120km w konwoju weselnym z dymem wydobywającym się spod maski :).
Następnego dnia Pan w ASO był silnie zaskoczony, że nie doszło do pożaru :).
Reportaż rewelacyjny.
Ciągle wracam do tych zdjęć, aż miło je oglądać …. dzięki “Kreciku” że byłeś razem z nami … auto zrobione – wygląda jak nówka :)
Teraz musze pomyśleć nad jakimś nowym planem zdjęciowym
Pozdro
Thx Kuba :) Ja też się cieszę, że mogłem być wtedy z Wami :) Myśl, myśl to wcielimy plan w życie :)